Opublikowano Dodaj komentarz

Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jak dietą wpłynąć na naukę dziecka?

Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, nasze pociechy wrócą do szkoły, a przed nami jedno z największych wyzwań – zadbanie o to, by wszędzie były na czas, jadły zdrowo i ciepło się ubierały. Jesień tuż tuż, a przed uczniami pierwsze klasówki. Dlatego też dzisiaj my przygotowaliśmy kilka porad dotyczących tego, jak pomóc ich zdrowiu i dzięki diecie sprawić, że nauka będzie dla nich łatwiejsza.

Zacznijmy od rzeczy może oczywistych, ale takich, do których trzeba przykładać największą uwagę.

Regularność

Nie bez przyczyny ktoś wymyślił, że spożywanie pięciu posiłków to punkt wyjścia. Zanim zajmiemy się tematami takimi, jak makroskładniki, warto, by zadbać o to, by nasze dzieci jadły posiłki regularnie. Głód niezależnie od wieku potęguje uczucie zmęczenia, wywołuje irytację i sprawia, że mamy gorszy nastrój. Dlatego też nawet jeżeli uczeń musi spędzić osiem godzin w szkole, ważne jest to by się nim zaopiekować i sprawić, że w ciągu dnia nie tylko zje drugie śniadanie, ale też po południu zje obiad. Istotę tego problemu widać w praktyce, jeżeli dzień zaczynamy o siódmej rano śniadaniem, a drugie śniadanie skonsumujemy o 11, to fundowanie sobie przerwy od tego czasu do 17-18 godziny nie tylko nie jest najlepszym pomysłem, co jest po prostu niezdrowe. A to w tym czasie dzieci wracają ze szkoły i mierzą się nieraz z deszczem, dużymi zmianami temperatury i zarazkami. Najłatwiej rozwiązać to jedzeniem własnego, przyniesionego z domu obiadu w szkole lub dawaniem dziecku większej ilości jedzenia, niż tylko drugie śniadanie.

Dlaczego obiady szkolne to nie najlepszy pomysł?

Niestety coraz częściej jest tak, że posiłki nie są przygotowywane w szkole i nie są to zdrowe dania, tylko jest to półśrodek dostarczany przez firmy cateringowe w cenie 5-7 złotych od osoby. A znając realia, łatwo się domyślić, że połączenie ceny ze zdrowym i pełnowartościowym jedzeniem, nie może się udać. Dlatego, jeżeli chcesz by Twoje dzieci jadły w stołówce szkolnej, dobrze jest najpierw sprawdzić, co tam jest podawane.

Różnorodność

Sama byłam dzieckiem i wiem, jak to jest, gdy mama na siłę wciska dziecku owoce. Po prostu nie chcę się tego jeść. Jednak dzisiaj wiem już, jak wiele zmienia jedzenie czegoś więcej niż mięso, słodycze i słone przekąski. W idealnym świecie dziecko zjadło by pomarańczę na przerwie w szkole. Jednak realia są takie, że obieranie i lejący się po rękach sok to nie idealny sposób na spędzanie chwili wolnego czasu dla naszego dziecka. Dlatego zamiast tego lepiej jest, by w kanapkach do szkoły miało warzywa, poza serem i wędliną. A do tego na obiad zjadło spaghetti niż ryż z piersią z kurczaka lub co gorsza paluszkami rybnymi z paczki.

Potrzeby młodego organizmu są takie same jak dorosłego. Młody człowiek potrzebuje pełnego profilu aminokwasów, witamin i makroskładników – białka, węglowodanów prostych, jak i złożonych oraz tłuszczy. Z dwojga złego, gdy chłopiec nie jest fanem warzyw lepiej wprowadzić zasadę, że zawsze musi zjeść kawałek warzywa, które mu najbardziej smakuje, niż próbować kombinować samemu. Dzieci potrzebują zasad, to budzi w nich poczucie bezpieczeństwa i uwierzcie mi łatwiej im sobie poradzić z warzywami, gdy wiedzą, że będą musieli zjeść ten kawałek ogórka, niż jak się je codziennie zaskakuje przeróżnymi “zdrowymi” dodatkami.

Jakie warzywa najlepiej wybierać?

Oczywiście, że brukselka to świetny wybór, ale znajdźmy dziecko, które bez mrugnięcia, z uśmiechem na twarzy będzie jeść szparagi, brukselkę, czy buraki. Może być problem. Dlatego lepiej do kanapki dodać rzodkiewki, pomidora lub papryki, czy sałaty. Na obiad zaserwować zupę lub pozwolić na to, by dziecko do obiadu koniecznie zjadło kawałek wybranego przez siebie warzywa np. ogórka, sałaty, czy papryki.

Jak jest z owocami?

Tutaj bardzo różnie bywa. W zasadzie każde dziecko, to inne podejście do owoców i tak, jak niektóre dzieci jedzą po prostu wszystkie owoce, aż im się uszy trzęsą, tak inne po prostu ich nie lubią. Dlatego polecam nie robić nic na siłę. Najgorzej jest, gdy dziecko czuję presję, więc zamiast tego warto dawać dobry przykład – jeść samemu. A nasza pociecha sama zainteresuje się tym, co jemy i może będzie chciała spróbować. Nie mówmy, że coś jest pyszne, bo dziecku może nie smakować. Po prostu dajmy mu sprawdzać.

A co, gdy mamy małego niejadka – Jak wyjść z takiej sytuacji?

Najlepiej wprowadzić zasadę, że jeżeli dziecko nie zje do końca obiadu, to do kolacji nie ma mowy o jedzeniu czegokolwiek poza piciem wody. To może wydać się trochę brutalne. Jednak, tak jak wspomniałam powyżej zasady są niezbędne do dobrego funkcjonowania. A dzieci tak, jak muszą wiedzieć, co to znaczy dobra zabawa, tak też przyda im się świadomość tego, czym jest głód. Po kilku dniach, gdy muszą wyczekać do 19:30 na kolację, zauważą, że dobrze zjedzony obiad zupełnie zmienia ich popołudnie na lepsze.

 

Zamiast suplemnetować, pilnujmy tego, co je nasze dziecko.

Obecnie promuje się model, gdzie rodzice pamiętają o odpowiedniej dawce Witaminy K w diecie dziecka, w ciągu dnia i o tym, by kwasy Omega-3 były w odpowiedniej ilości. Nie ma nic złego w dążeniu do ideału. Mimo to, pamiętajmy o tym, że dobre nawyki żywieniowe zaczynają się u podstaw i jak sama nazwa wskazuje nawyki mają być dobre, nie idealne. Dlatego lepiej zrobić dziecku do szkoły kanapki, niż dawać X złotych na wydanie w sklepiku szkolnym. Gdy naje się w domu, nie będzie miało też potrzeby, by jeść chipsy po obiedzie i nigdy, przenigdy nie dawajmy dziecku suplementów diety, jeżeli nie zleci tego lekarz.

Dlaczego?

Dlatego, że dziecko musi wiedzieć, że tabletki połyka się tylko wtedy, gdy jest się chorym. Leki to nie jest nieodłączny element każdego dnia. Poza tym jedzenie na drugie śniadanie pełnej cukru drożdżówki torpeduje cały schemat dostarczania odpowiednich składników w diecie. A jedzenie chipsów z głodu, a nie dla przyjemności, to coś, co sprawi, że nasze dziecko może i zaspokoi głód, ale jego organizm będzie zmagał się z niedoborami witamin i minerałów. A tego przecież nie chcemy,

Podsumowując

Sama jestem mamą i choć chcę dla moich dzieci, jak najlepiej, to wiem, że pogodzenie wszystkich obowiązków z serwowaniem codziennie wyliczonych posiłków oraz dwudaniowego obiadu, to jazda bez trzymanki. Dlatego zamiast tego stawiam na regularność spożywania posiłków, dbam o detale takie, jak warzywa w kanapkach do szkoły, czy obiad jedzony w domu lub ze zdrowego cateringu. A jeżeli obiad nie smakował, to nie ma mowy o słodyczach, czy podjadaniu do kolacji. Nie jest to łatwa droga, ale bardzo skuteczna. Zamiast wyliczać, ile moje dziecko je witaminy K, zaczęłam właśnie od budowania tej regularności. Wierzcie mi lub nie, ale serwując warzywa tam, gdzie to możliwe i pozwalając, by dziecko miało też samo wpływ na to, co zdrowego dziś je, bez wyliczania ilości witaminy C w diecie, udało mi się sprawić, że dzieci same wiedzą, jak dobrze zjeść. A ich organizm jest mniej podatny na przeziębienie i dobrze radzi sobie z codziennym funkcjonowaniem.

 

Opublikowano Dodaj komentarz

Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, jak dietą wpłynąć na naukę dziecka.

Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, nasze pociechy wrócą do szkoły, a przed nami jedno z największych wyzwań – zadbanie o to, by wszędzie były na czas, jadły zdrowo i ciepło się ubierały. Jesień tuż tuż, a przed uczniami pierwsze klasówki. Dlatego też dzisiaj my przygotowaliśmy kilka porad dotyczących tego, jak pomóc ich zdrowiu i dzięki diecie sprawić, że nauka będzie dla nich łatwiejsza.

Zacznijmy od rzeczy może oczywistych, ale takich, do których trzeba przykładać największą uwagę.

Regularność

Nie bez przyczyny ktoś wymyślił, że spożywanie pięciu posiłków to punkt wyjścia. Zanim zajmiemy się tematami takimi, jak makroskładniki, warto, by zadbać o to, by nasze dzieci jadły posiłki regularnie. Głód niezależnie od wieku potęguje uczucie zmęczenia, wywołuje irytację i sprawia, że mamy gorszy nastrój. Dlatego też nawet jeżeli uczeń musi spędzić osiem godzin w szkole, ważne jest to by się nim zaopiekować i sprawić, że w ciągu dnia nie tylko zje drugie śniadanie, ale też po południu zje obiad. Istotę tego problemu widać w praktyce, jeżeli dzień zaczynamy o siódmej rano śniadaniem, a drugie śniadanie skonsumujemy o 11, to fundowanie sobie przerwy od tego czasu do 17-18 godziny nie tylko nie jest najlepszym pomysłem, co jest po prostu niezdrowe. A to w tym czasie dzieci wracają ze szkoły i mierzą się nieraz z deszczem, dużymi zmianami temperatury i zarazkami. Najłatwiej rozwiązać to jedzeniem własnego, przyniesionego z domu obiadu w szkole lub dawaniem dziecku większej ilości jedzenia, niż tylko drugie śniadanie.

Dlaczego obiady szkolne to nie najlepszy pomysł?

Niestety coraz częściej jest tak, że posiłki nie są przygotowywane w szkole i nie są to zdrowe dania, tylko jest to półśrodek dostarczany przez firmy cateringowe w cenie 5-7 złotych od osoby. A znając realia, łatwo się domyślić, że połączenie ceny ze zdrowym i pełnowartościowym jedzeniem, nie może się udać. Dlatego, jeżeli chcesz by Twoje dzieci jadły w stołówce szkolnej, dobrze jest najpierw sprawdzić, co tam jest podawane.

Różnorodność

Sama byłam dzieckiem i wiem, jak to jest, gdy mama na siłę wciska dziecku owoce. Po prostu nie chcę się tego jeść. Jednak dzisiaj wiem już, jak wiele zmienia jedzenie czegoś więcej niż mięso, słodycze i słone przekąski. W idealnym świecie dziecko zjadło by pomarańczę na przerwie w szkole. Jednak realia są takie, że obieranie i lejący się po rękach sok to nie idealny sposób na spędzanie chwili wolnego czasu dla naszego dziecka. Dlatego zamiast tego lepiej jest, by w kanapkach do szkoły miało warzywa, poza serem i wędliną. A do tego na obiad zjadło spaghetti niż ryż z piersią z kurczaka lub co gorsza paluszkami rybnymi z paczki.

Potrzeby młodego organizmu są takie same jak dorosłego. Młody człowiek potrzebuje pełnego profilu aminokwasów, witamin i makroskładników – białka, węglowodanów prostych, jak i złożonych oraz tłuszczy. Z dwojga złego, gdy chłopiec nie jest fanem warzyw lepiej wprowadzić zasadę, że zawsze musi zjeść kawałek warzywa, które mu najbardziej smakuje, niż próbować kombinować samemu. Dzieci potrzebują zasad, to budzi w nich poczucie bezpieczeństwa i uwierzcie mi łatwiej im sobie poradzić z warzywami, gdy wiedzą, że będą musieli zjeść ten kawałek ogórka, niż jak się je codziennie zaskakuje przeróżnymi “zdrowymi” dodatkami.

Jakie warzywa najlepiej wybierać?

Oczywiście, że brukselka to świetny wybór, ale znajdźmy dziecko, które bez mrugnięcia, z uśmiechem na twarzy będzie jeść szparagi, brukselkę, czy buraki. Może być problem. Dlatego lepiej do kanapki dodać rzodkiewki, pomidora lub papryki, czy sałaty. Na obiad zaserwować zupę lub pozwolić na to, by dziecko do obiadu koniecznie zjadło kawałek wybranego przez siebie warzywa np. ogórka, sałaty, czy papryki.

Jak jest z owocami?

Tutaj bardzo różnie bywa. W zasadzie każde dziecko, to inne podejście do owoców i tak, jak niektóre dzieci jedzą po prostu wszystkie owoce, aż im się uszy trzęsą, tak inne po prostu ich nie lubią. Dlatego polecam nie robić nic na siłę. Najgorzej jest, gdy dziecko czuję presję, więc zamiast tego warto dawać dobry przykład – jeść samemu. A nasza pociecha sama zainteresuje się tym, co jemy i może będzie chciała spróbować. Nie mówmy, że coś jest pyszne, bo dziecku może nie smakować. Po prostu dajmy mu sprawdzać.

A co, gdy mamy małego niejadka – Jak wyjść z takiej sytuacji?

Najlepiej wprowadzić zasadę, że jeżeli dziecko nie zje do końca obiadu, to do kolacji nie ma mowy o jedzeniu czegokolwiek poza piciem wody. To może wydać się trochę brutalne. Jednak, tak jak wspomniałam powyżej zasady są niezbędne do dobrego funkcjonowania. A dzieci tak, jak muszą wiedzieć, co to znaczy dobra zabawa, tak też przyda im się świadomość tego, czym jest głód. Po kilku dniach, gdy muszą wyczekać do 19:30 na kolację, zauważą, że dobrze zjedzony obiad zupełnie zmienia ich popołudnie na lepsze.

Zamiast suplementować, pilnujmy tego, co je nasze dziecko.

Obecnie promuje się model, gdzie rodzice pamiętają o odpowiedniej dawce Witaminy K w diecie dziecka, w ciągu dnia i o tym, by kwasy Omega-3 były w odpowiedniej ilości. Nie ma nic złego w dążeniu do ideału. Mimo to, pamiętajmy o tym, że dobre nawyki żywieniowe zaczynają się u podstaw i jak sama nazwa wskazuje nawyki mają być dobre, nie idealne. Dlatego lepiej zrobić dziecku do szkoły kanapki, niż dawać X złotych na wydanie w sklepiku szkolnym. Gdy naje się w domu, nie będzie miało też potrzeby, by jeść chipsy po obiedzie i nigdy, przenigdy nie dawajmy dziecku suplementów diety, jeżeli nie zleci tego lekarz.

Dlaczego?

Dlatego, że dziecko musi wiedzieć, że tabletki połyka się tylko wtedy, gdy jest się chorym. Leki to nie jest nieodłączny element każdego dnia. Poza tym jedzenie na drugie śniadanie pełnej cukru drożdżówki torpeduje cały schemat dostarczania odpowiednich składników w diecie. A jedzenie chipsów z głodu, a nie dla przyjemności, to coś, co sprawi, że nasze dziecko może i zaspokoi głód, ale jego organizm będzie zmagał się z niedoborami witamin i minerałów. A tego przecież nie chcemy,

Podsumowując

Sama jestem mamą i choć chcę dla moich dzieci, jak najlepiej, to wiem, że pogodzenie wszystkich obowiązków z serwowaniem codziennie wyliczonych posiłków oraz dwudaniowego obiadu, to jazda bez trzymanki. Dlatego zamiast tego stawiam na regularność spożywania posiłków, dbam o detale takie, jak warzywa w kanapkach do szkoły, czy obiad jedzony w domu lub ze zdrowego cateringu. A jeżeli obiad nie smakował, to nie ma mowy o słodyczach, czy podjadaniu do kolacji. Nie jest to łatwa droga, ale bardzo skuteczna. Zamiast wyliczać, ile moje dziecko je witaminy K, zaczęłam właśnie od budowania tej regularności. Wierzcie mi lub nie, ale serwując warzywa tam, gdzie to możliwe i pozwalając, by dziecko miało też samo wpływ na to, co zdrowego dziś je, bez wyliczania ilości witaminy C w diecie, udało mi się sprawić, że dzieci same wiedzą, jak dobrze zjeść. A ich organizm jest mniej podatny na przeziębienie i dobrze radzi sobie z codziennym funkcjonowaniem.

Opublikowano Dodaj komentarz

Czy soja jest groźna dla mężczyzn? 

Czy soja jest groźna dla mężczyzn? 

Nie ulega wątpliwości, iż soja należy do najbardziej kontrowersyjnych roślin, jakie znaleźć możemy w jadłospisie. Przez wiele dekad jej popularność rosła, czyniąc ją jednym z symboli zdrowego stylu życia opartego na właściwym odżywianiu. Soja to znakomite źródło białka. Dodatkowo jej spożycie znacznie obniża poziom cholesterolu oraz poważnie redukuje ryzyko raka prostaty. Mimo tych niezaprzeczalnych zalet w ostatnich latach stała się przyczyną licznych naukowych prac ukazujących jej „ciemną stronę”, zaś wielu zwolenników zdrowego odżywiania wykreśliło soję ze swego menu. Co dokładnie wzbudziło takie obawy i w jakim stopniu znajdują one potwierdzenie w rzeczywistości?

James Price i medycyna.

Problem lęku przed soją sięga swoimi korzeniami 2000 roku, kiedy to medycyna stanęła przed problemem wyjaśnienia dolegliwości emerytowanego oficera US Army, Jamesa Price’a. Pacjent cierpiał na utratę owłosienia na całym ciele, połączoną z obrzękiem piersi, zanikiem popędu seksualnego oraz problemami z erekcją. Początkowa diagnoza, wskazująca na ginekomastię, stanęła pod znakiem zapytania w chwili, gdy poszerzone badania wykazały u Jamesa ośmiokrotnie przekraczający normę poziom estrogenu we krwi. Właściwie był on wyższy niż u zdrowej kobiety, zaś przyczyn tego stanu rzeczy długo nie udawało się lekarzom wyjaśnić. Dopiero analiza diety pacjenta wykazała, że ze względu na nietolerancję laktozy zastąpił on mleko krowie mlekiem sojowym, które stało się jego ulubionym i podstawowym napojem. James Price spożywał trzy litry mleka sojowego na dobę i to ono odpowiadało za jego problemy, co wkrótce potwierdziło wyeliminowanie tego produktu z menu…
W tym miejscu historia mogła się skończyć. Przypadek Jamesa Price’a potwierdził przypuszczenia, jakie część środowiska naukowego żywiła już od dawna względem soi. Stał się też punktem wyjścia do wytężonych badań nad jej właściwościami, zaś sprawy świata toczyły się właściwym sobie trybem, niekoniecznie wynikłym z wiedzy, jakiej dostarczają nam naukowe laboratoria. Wkrótce jednak okazało się, że to dopiero początek złej passy soi.

Soja argumentem politycznym.

Nastał rok 2005, gdy w temacie zabrał głos Jim Rutz. Ten współpracownik witryny internetowej World Net Daily opublikował na łamach wspomnianej strony cykl poświęcony wszechstronnej szkodliwości soi. Warto w tym miejscu zauważyć, iż World Net Daily to skrajnie prawicowa inicjatywa propagująca chrześcijański fundamentalizm religijny, kreacjonistyczny światopogląd, oraz ultrakonserwatywny punkt widzenia.
Już sam tytuł, którym Jim Rutz opatrzył część swego cyklu (soja sprawia, iż dzieci stają się gejami), pozwala bez trudności domyślić się, w jakim kierunku poszły rozważania autora. Mimo to zdołał on zaskoczyć czytelników, posuwając się dalej, niż sugerował. Dowidzieliśmy się, iż to soja odpowiada za feministyczne zniewieścienie środowisk lewicowych, stając się zagrożeniem dla naszej kultury, tradycji i przyszłości w świecie. Koronnym argumentem okazał się przypadek Jamesa Price’a, do którego autor dorzucił kilka pomniejszych przykładów zaburzeń hormonalnych u mężczyzn wywołanych nadużywaniem soi. Zapachniało spiskiem, za którym jak zawsze czaiły się tajemne moce, zatruwające studnie i ujęcia wody soją oraz skazujące naszą młodzież na zniewieścienie. Aż dziw bierze, iż Jim Rutz nie nazwał tych mocy wprost, nawiązując do „najlepszych” tradycji średniowiecza.
Nie u wszystkich jednak brednie autora wywołały rozbawienie. WND jest w pewnym zakresie portalem opiniotwórczym. Wprawdzie wywody wykazujące, iż homoseksualizm jest chorobą wywołaną określonym czynnikiem, szybko zostały zapomniane, jednak społeczna nieufność wobec soi stała się od tej pory częścią naszej rzeczywistości.
W 2005 roku ministerstwa zdrowia USA, Australii, Nowej Zelandii, Francji oraz Izraela wydały zalecenia, aby podstawowe zamienniki mleka matki były na bazie mleka krowiego. Trzy lata później dostaliśmy wyniki badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Harvarda. Okazało się, że milimetr sześcienny spermy mężczyzn spożywających duże ilości soi zawiera o 32% mniej plemników, niż jest to u mężczyzn obywających się bez niej. Co prawda zespół badawczy zgłosił konieczność dalszych prac w celu potwierdzenia związku przyczynowo-skutkowego, równolegle pojawiły się jednak wyniki badań prowadzonych na szczurach. Efekt poddania ich organizmów działaniu zawartych w soi fitoestrogenów okazał się jednoznaczny i oznaczał zmniejszoną produkcję testosteronu oraz problemy ze wzwodem u wszystkich samców.

Czy soja jest niebezpieczna?

Badania nie pozostawiają wątpliwości. Regularne spożywanie dużych ilości soi może być przyczyną zaburzeń hormonalnych u mężczyzn. Sugerują one jednak, iż nie dotyczy to wszystkich, gdyż dużą rolę mogą odgrywać w tej kwestii czynniki genetyczne. Środowiska naukowe są zgodne co do tego, że umiarkowana ilość soi w menu nie powinna stanowić zagrożenia, uważając za taką ilość 100 mg fitoestrogenów dziennie. Zauważają jednak również, iż w przypadku każdej osoby istnieją indywidualne granice. W przypadku soi doskonale sprawdza się zasada, iż nic nie jest trucizną, a równocześnie wszystko może nią być – to przyjmowana dawka, a nie rodzaj spożywanego produktu stanowi cienką czerwoną linię.
Z pewnością warto też pamiętać, iż soja jest znakomitym źródłem białka, żelaza i kwasu alfa-linolenowego. Niewielkie ilości zawartych w niej fitoestrogenów skutecznie zmniejszają także ryzyko zapadnięcia na raka prostaty, tak więc całkowita rezygnacja z soi jest równie mało rozważna, jak jej nadmiar w diecie. Czego więc należy unikać? Począwszy od Jamesa Price’a, wszystkie przypadki problemów z fitoestrogenami sojowego pochodzenia, dotyczą jedynie osób opierających swoją dietę wyłącznie na soi lub spożywających duże ilości odżywek białkowych z niej wytwarzanych. Wszystkie prowadzone dotąd badania laboratoryjne również potwierdzają, iż do osiągnięcia niebezpiecznych dla zdrowia efektów niezbędna jest sytuacja, w której soja staje się przynajmniej podstawową pozycją menu.

Opublikowano Dodaj komentarz

Jakość czy atrakcyjna cena w dietach pudełkowych.

Jakość czy atrakcyjna cena – dieta pudełkowa czyli catering dietetyczny.


Mamy więcej pieniędzy, ale niestety, o wiele mniej czasu. Więc coraz chętniej szukamy sposobów, aby ułatwić sobie życie i takim sposobem jest na pewno dieta pudełkowa

Co to jest i na czym to polega? Zgłaszamy się do firmy, tam dietetyk lub przeszkolony pracownik zbiera od nas podstawowe informacje (waga, wzrost, cel diety), następnie dobiera dietę – zbilansowaną (gdy zależy nam tylko na zdrowym odżywianiu), slim czyli redukcyjną (gdy chcemy schudnąć), oczyszczającą czyli np. sokową, specjalną (np. bezglutenową, bezlaktozową) lub leczniczą (gdy mamy jakieś schorzenia np. tarczyca, cukrzyca). Potem już tylko wystarczy zapłacić i czekać na dostawy.

Każdego wieczora lub ranka kierowca przywozi pod wskazany adres paczkę z posiłkami na cały dzień. Są też oferty skierowane do pracowników biur, gdzie można wybrać opcję trzech posiłków dziennie. Rola klienta sprowadza się do podgrzania i konsumpcji „pudełek”. Z założenia nie powinno się jeść nic więcej poza tym, co dostaje się w paczce.

Cena dziennego zestawu waha się od 30 do 80 zł i zależy od firmy, długości abonamentu i kaloryczności diety. Zazwyczaj im więcej kalorii, tym droższa. Za miesięczny zestaw zapłacimy 1-2 tys. zł. Często klientom się wydaje, że za catering zapłacimy dużo więcej niż za samodzielne odżywianie. Niestety nie jest to prawda, jeśli policzymy, ile wydajemy na zakupy, ile czasu poświęcamy na przygotowanie jedzenia, i weźmiemy pod uwagę, ile żywności się u nas marnuje, to okaże się, że catering wcale nie jest taki drogi. Bardzo często ludzie, idąc do kawiarni i kupując kawę z ciastkiem, wydają ok. 25 zł, dokładając drugą taką kwotę można zamówić pięć pełnowartościowych posiłków.

W niektórych przypadkach klienci mogą liczyć na zniżki. – Firmy chętnie udzielają rabatów dla stałych klientów. Kolejnym częstym rabatem jest rabat za zamówienie co najmniej dwóch posiłków pod ten sam adres lub grup osób.

Na cenę zestawu składa się, oprócz produktów spożywczych, wynagrodzenie pracownika, który sporządza listę zakupów, tego, który przygotowuje zestawy, oraz dostawcy, a także koszt opakowań, prądu i gazu.

Wysoka cena cateringu nie oznacza zatem, że ktoś nas oszukuje. To oznacza najczęściej, że mamy doczynienia z wysoką jakością oferowanych produktów.

Można dokonywać zakupów mięsa w dyskoncie lub u lokalnego masarza, kupić jajko za 30 gr albo jajko od kury z wolnego wybiegu za 1,50 zł. Można smażyć na najtańszej margarynie albo na oleju kokosowym lub ekologicznym smalcu.

Niestety w dużej większości mamy niską cenę i co się z tym wiąże niską jakość. Jest to widoczne nawet w opakowaniach.

Tacka, na której podany jest posiłek, powinna mieć atest do kontaktu z żywnością. Czasami widać, że jedzenie znajduje się w opakowaniu cukierniczym, takim, w jakie np. pakowane jest ciasto w zwykłym sklepie.

Dlatego wybierając firmę cateringową, najlepiej zamówić sobie zestaw testowy i zwrócić uwagę na ilość i jakość, świeżość jedzenia, a nawet na opakowanie.

Wybierając catering, nie myślmy tylko o pieniądzach, ale sprawdźmy, za jakiej jakości jedzenie płacimy firmie, która nam je dostarcza.

Bardzo rzadko niska cena idzie w parze z jakością i niestety, wiele cateringów oferuje produkty wątpliwej jakości. Jeśli widzę niską cenę za dzień, to zastanowiłabym się, co jest w tym pudełku. Mogą to być na przykład produkty z dyskontów lub innych miejsc ale o bardzo niskiej jakości. Nie da się obniżyć ceny bez uszczerbku na jakości. Dobrego jedzenia po prostu nie da się kupić taniej.

 

 

Opublikowano Dodaj komentarz

Żeby schudnąć trzeba jeść!

„Żeby schudnąć, trzeba jeść”, to niezaprzeczalna prawda. Potrzebujemy jedzenia ponieważ daje ono energię, składniki odżywcze i pobudza metabolizm. Jeśli ograniczymy pożywienie poniżej określonej ilości z zamiarem żeby schudnąć – nic z tego nie będzie. Nasz metabolizm zwolni, a organizm zacznie gromadzić tkankę tłuszczową w obawie przed zagłodzeniem. Śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja, a także lekkie zdrowe przekąski. Im częściej jemy, tym szybciej chudniemy. Regularne niewielkie posiłki pozwolą zrzucić nadwagę niemal bez wysiłku. Dzięki nim organizm zacznie pracować na wyższych obrotach i szybciej spalimy tkankę tłuszczową. Co jeszcze możesz zrobić, by schudnąć? Wzbogaćmy menu w białko, które znajduje się w chudym nabiale, mięsie i rybach. By je strawić, organizm potrzebuje sporo energii, czerpie ją właśnie z tkanki tłuszczowej. Postawmy na warzywa, najlepiej te surowe. Zawierają sporo błonnika (wspomagają trawienie) oraz witaminy i składniki mineralne przyspieszające przemianę materii. Podobnie działają owoce, mają one jednak nieco więcej cukrów prostych, dlatego warto jeść je w pierwszej połowie dnia, gdy jesteśmy bardziej aktywni. Organizm spowalnia metabolizm, gdy jest odwodniony. Dlatego nie zapominajmy o piciu 1,5 litra wody dziennie. To w bardzo dużym skrócie bo mechanizm jest zdecydowanie bardziej skomplikowany. Pamiętajmy również aby kupować żywność wysokiej jakości, gdyż produkty zbyt tanie zazwyczaj są kiepskiej jakości i przynoszą więcej szkody niż pożytku. Dotyczy to zarówno produktów spożywczych, cateringów dietetycznych czy posiłków w restauracjach. Dieta to nie kara, więc delektuj się jedzeniem dzięki temu będziesz usatysfakcjonowana posiłkiem i nie będzie Cię korciło żeby jeść niezdrowe rzeczy. Powodzenia! Nie zwlekaj do jutra. Zacznij lepiej jeść już od najbliższego posiłku. Poczujesz się lepiej a schudniesz szybciej niż Ci się wydaje. I co najważniejsze – skutecznie!

Opublikowano Dodaj komentarz

Insulinooporność-nowa moda czy kolejna choroba cywilizacyjna?

Lekarze coraz częściej diagnozują u pacjentów insulinooporność. To schorzenie związane jest głównie z nadwagą lub otyłością, cukrzycą typu II, zespołem policystycznych jajników (PCO) czy niealkoholowym stłuszczeniem wątroby. Czym jest insulinooporność i jak sprawdzić, czy Ci grozi?

Mechanizm insulinooporności

W przypadku zdrowego człowieka, po posiłku trzustka wydziela insulinę, która wspomaga wnikanie glukozy do komórek. Komórki wydatkują glukozę na procesy energetyczne lub też (w przypadku mięśni czy wątroby) magazynują ją w postaci glikogenu. W sytuacji, kiedy insulina nie wydziela się, glukoza pozostaje w krwiobiegu, powodując stan przewlekłej hiperglikemii. To z kolei może wywoływać np. uszkodzenie nerek lub kwasicę ketonową. Ten problem charakteryzuje głównie cukrzycę typu I, w której insuliny wydziela się za mało w stosunku do ilości glukozy krążącej we krwi.

Nie możesz schudnąć?

Stan insulinooporności diagnozuje się wówczas, gdy mimo wydzielania się prawidłowej, wystarczającej ilości insuliny, komórki organizmu nie reagują na nią, przez co glukoza nadal krąży we krwi, nie przenikając do komórek. Gdy ten stan występuje przewlekle, organizm próbuje poradzić sobie z nadmiarem glukozy we krwi i, by zmusić “oporne” komórki do współpracy, produkuje jeszcze więcej insuliny. To prowadzi do magazynowania nadmiaru glukozy w komórkach tłuszczowych i w konsekwencji do rosnącej nadwagi. Jeśli zauważasz u siebie problem z zrzuceniem wagi, może to być problem z insulinoopornością.

Nadmiar insuliny

Oprócz hiperglikemii u pacjentów z problemami z wagą i schorzeniami z nimi związanymi (np. cukrzycą typu II) rozwija się również hiperinsulinemia, czyli stan związany z nadmiarem wydzielanej przez trzustkę insuliny. Chorzy w tym stanie wymagają konsultacji z lekarzem i z dietetykiem, którzy wprowadzą leczenie specjalistyczne oraz dopasowaną dietę.

Badania diagnostyczne

Jak sprawdzić, czy masz insulinooporność? Wystarczy udać się do laboratorium z samego rana (na czczo), pobrać krew i poprosić o oznaczenie dwóch parametrów: stężenia glukozy i stężenia insuliny. Do oszacowania ryzyka służy parametr zwany HOMA-IR. Jak go obliczyć?

HOMA-IR  =  (glukoza na czczo [mmol/l] × insulina na czczo [mU/ml])/22.5

Prawidłowy wskaźnik HOMA-IR nie powinien wynosić więcej niż 1. Częstą interpretacją jest również punkt odcięcia, podawany jako 2. Niemniej jednak, jeśli wyliczony wskaźnik HOMA-IR przekracza 1, warto skonsultować się z lekarzem.

Zatem jaki widzimy, podobnie jak w przypadku glutenu czy laktozy musimy najpierw zdiagnozować problem a nie podejmować samodzielne kroki w celu eliminacji niektórych składników.

Jeżeli już mamy diagnozę to rozpocznijmy od dietoterapii.

Co powinniśmy jeść:

dużo surowych warzyw!!!
(surowe warzywa powinny być podstawą każdej diety, każdego posiłku, a przynajmniej połowy posiłków, które spożywamy) i sporo warzyw gotowanych (gotowane, pieczone, grillowane, smażone już nie. Z warzyw można robić pyszne sałatki, zupy, placki i mnóstwo innych gotowych dań)

orzechy, pestki, nasiona (brazylijskie, włoskie, nerkowce, laskowe, pestki dyni, słonecznika itd – wiele osób się ich boi, bo są >kaloryczne<, ja jednak nie liczę kalorii, jem je kiedy mam ochotę, zarówno w daniach jak i jako przekąska)

– produkty pełnoziarniste (tak tak, nawet te z tym złym GLUTENEM! jeśli ktoś nie ma celiakii lub alergii na gluten, NIE musi rezygnować z glutenu. Dieta bezglutenowa jest teraz modna w kontekście diet odchudzających niestety, co paradoksalnie powoduje, że osoby ją stosujące jedzą większe ilości śmieciowego jedzenia niż gdyby jadły zdrowe produkty pełnoziarniste. Np. jest naprawdę niewiele bezglutenowych chlebów, które nie zawierają mąki ryżowej czy kukurydzianej – wysoki indeks glikemiczny – oraz dodatków w postaci cukru, E, E, E i innych, a te które są bez tego wszystkiego, niestety są bardzo drogie.

Powyższe informacje, nie dotyczą osób z chorobami autoimmunologicznymi, bo tutaj faktycznie odstawienie glutenu może być pomocne (ale nie zawsze).

ryby (genialna rzecz w leczeniu insulinooporności. Zawierają kwasy omega-3, które działają przeciwzapalnie, pięknie wpływają na poprawę tolerancji węglowodanów, białek i tłuszczy, są zdrowe, sycące i mają dużo białka. Ryby najlepiej jeść w wersji pieczonej, czy gotowanej na parze, lepiej ich nie smażyć).

kasze, ryże itd. (im kasza bardziej gruboziarnista tym lepsza np. gryczana jest the best, jeśli o ryż chodzi to dziki, pełnoziarnisty, brązowy- unikamy zasadniczo białego ryżu i drobnych kasz, które szybko się wchłaniają, co powoduje zwiększony wyrzut insuliny).

oleje roślinne (najlepsze rzepakowy, lniany, z ostropestu, oliwa z oliwek, niektórzy twierdzą, że kokosowy, natomiast ja nie jestem fanką tłuszczy nasyconych. Od czasu do czasu jest super, zwłaszcza do smażenia, ale nie w nadmiarze).

rośliny strączkowe (polecam wszelkie strączkowe pasztety, pasty, oraz strączki w dowolnej innej postaci. Mają dużo białka i fajnie sycą. Może ewentualnie lepiej nie przesadzać z soją, bo z względu na jej modyfikowane wersje, różnie z nią bywa, ponoć może wyrządzić sporo hormonalnych szkód, aczkolwiek nie rezygnowałabym z niej tak restrykcyjnie. Więc w rozsądnych ilościach, bez nadmiaru, uważam, że jest ok – bardziej jako dodatek, niż osobne danie.)

owoce (witaminy, fajny smak, wszystko super, ale bez przesadzania. Owoce zawierają dużo fruktozy, która jako cukier prosty, może nam niezbyt służyć. Osoby z dużą nadwagą i wysoką insulinową, powinny na jakiś czas zrezygnować z owoców, lub mocno ograniczyć ich ilość– jedzenie owoców, może utrudnić odchudzanie. Dopuszczalna ilość fruktozy dla osób z IO, cukrzycą i innymi zaburzeniami metabolicznymi to 10-15 g fruktozy(fruktozy, a nie owocu!), osoby zdrowe powinny jeść do 35 g fruktozy na dobę. I co ważne…dobrze jest zwolnić wchłanianie i nie jeść samych owoców. Lepiej zjeść je z jakimś białkiem lub tłuszczem, np. z orzechami, czy pestkami, ewentualnie jogurtem naturalnym.
 

Opublikowano Dodaj komentarz

Czy mleko bez laktozy jest zdrowe?

Jakiś czas temu, napisaliśmy kilka słów o tym, z czego bierze się nietolerancja laktozy i dlaczego jest to naturalne u zjawisko osób dorosłych. Dzisiaj chcielibyśmy przyjrzeć się bardziej zamiennikowi tradycyjnego mleka – takiemu, które owej laktozy nie posiada lub posiada je w znikomych ilościach.

Dzięki temu, po wypiciu takiego mleka nie doświadczamy nieprzyjemności wynikających z występowania laktozy, bo jej tam po prostu nie ma. A my nadal możemy jeść płatki z mlekiem, czy pić białą kawę. No właśnie tylko, czy takie mleko ze zmienionym składem to dobry pomysł? W końcu dzisiaj jest dostępne w większości najbardziej popularnych sklepach w Polsce.

Tak, jak mówiłam o tym ostatnio, tak też teraz przypomnę – nietolerancja laktozy dzieli się na wrodzoną i nabytą. Dla tych pierwszych mleczny bohater dzisiejszego posta jest czymś świetnym i doskonale suplementuje w organizmie wapń. Dla drugich – zdrowych, którzy mogą nabyć nietolerancję poprzez sposób odżywiania, sięganie po produkty pozbawione laktozy nie jest wskazane.

A jak powstaje takie mleko?
To, że mleko nie zawiera laktozy, wcale nie wynika z modyfikacji genetycznych krów, czy uzyskiwania go w nienaturalne sposoby. Tak naprawdę wygląda to po prostu tak, że do mleka dodaje się enzym, który jest odpowiedzialny za trawienie cukrów w nim zawartych – laktazę. Dzięki temu nasz organizm nie ma problemu z radzeniem sobie z jego trawieniem, bo cukier ten jest już po tym procesie. Jednak uważaj, bo jeżeli nasz organizm nie musi zajmować się trawieniem laktozy, to znaczy, że nie potrzebuje wydzielać enzymów potrzebnych do trawienia tego cukru. A to znaczy mniej więcej tyle, że jeżeli bez powodu odstawisz ze swojej diety tradycyjny nabiał bez powodów zdrowotnych, to możesz stracić zdolność organizmu do radzenia sobie z laktozą.

Co znaczy mniej więcej tyle, że wtedy rezygnacja z laktozy nie będzie już w Twoim przypadku modą, tylko obowiązkiem. Inaczej będziesz odczuwać objawy występujące u osób spożywających tradycyjne mleko, które nie tolerują laktozy.

Tak więc zmierzając do końca – mleko, jogurty, sery i inne produkty bez laktozy są w pełni zdrowe. Nie pochodzą od zwierząt modyfikowanych genetycznie, czy z nienaturalnych procesów obróbki podczas produkcji. To po prostu mleko, w którym laktoza uległa już rozkładowi na skutek enzymu trawiennego zwanego laktazą. Obecnie nie ma powodów, by myśleć, że takie mleko szkodzi osobom, które nie trawią cukru pochodzenia mlecznego.

Natomiast jeżeli tradycyjne mleko Ci nie przeszkadza i czujesz się dobrze po jego spożyciu – nie ulegaj modom, nie odstawiaj go na rzecz takiego bez laktozy. Bo odstawienie laktozy grozi tym, że Twój organizm przestanie ją tolerować!

Przeczytaj również: Jeść, czy nie jeść po 18?

Opublikowano Dodaj komentarz

TOFI – dlaczego otłuszczenie organów wewnętrznych występuje u osób szczupłych?

Tak, nazywa się to syndromem TOFI.

To otyłość metaboliczna. To osoba może być szczupła, wyglądać dobrze, a jednak tłuszcz i tak się gromadzi? Może.

Jak to wygląda w praktyce, tłuszcz zamiast odkładać się na zewnątrz, odkłada się w jamie brzusznej i wokół organów wewnętrznych. W efekcie jesteśmy chudzi, choć mamy brzuch pełen tłuszczu, który uciska na przykład na nasze jelita, czy wątrobę.

 

Co jest przyczyną?

Niełatwo to jednoznacznie określić. Czasem wynika to z diety, a czasem z genetyki. Osoby z zespołem TOFI kochają wysokokaloryczne posiłki. Są osoby, które mają preferencje węglowodanowe – jedzą dużo słodyczy i np. makaronów. Są też takie, które preferują tłuszcze i jedzą je w dowolnych ilościach “praktycznie” bez żadnych konsekwencji – osoby takie wyglądają dobrze na zewnątrz, ale nadmiar tłuszczu nadal odkłada się “w środku”.

 

Inny ważny czynnik w przypadku syndromów takich jak TOFI są chałupniczo rozpisywane diety na “masę”.

Młody organizm osoby, która z reguły jest szczupła, bo zazwyczaj to właśnie te osoby chcą szybko przybrać, nagle z dnia na dzień musi poradzić sobie z taką “masową” dietą. Wczoraj jadłeś dwa i pół tysiąca kalorii, dzisiaj wpychasz w siebie cztery. W efekcie takie osoby często bardzo szybko tyją i budują masę mięśniową. Niestety trzeba być świadomym tego, że organizm nie radzi sobie dobrze z tak dużym skokiem ilości pochłanianego jedzenia i skokiem masy. A badania dotyczące syndromu TOFI są tutaj o tyle istotne, że to pierwsze dotychczas badania, które weryfikują działanie takich wysokotłuszczowych lub wysokowęglowodanowych nawyków żywieniowych i obrazują ich negatywne działanie. Nie ma cudów, nasz organizm jest wytrzymały, ale przy tak skrajnych zmianach żywieniowych nie jest w stanie poradzić sobie z odpowiednim trawieniem wszystkiego, co w efekcie może prowadzić do odkładania się tłuszczu na organach wewnętrznych.

 

Na czym polega leczenie TOFI?

Na zmianie diety z produktów o wysokim indeksie glikemicznym na te o niskim. Do tego należy dodać więcej ruchu i ogólnie – zdrowy styl życia.

 

Dlaczego warto?

Dlatego, że syndrom TOFI nie jest łatwy do zdiagnozowania, a jednak bardzo groźny. Odkładanie się tłuszczu w jamie trzewnej grozi otłuszczeniem wątroby, zmianami miażdżycowymi i hiperinsulinią, która prowadzi do cukrzycy typu drugiego.

 

Okej, wiem, co to za syndrom, czym grozi i jak mu przeciwdziałać, ale dlaczego tak często radzicie zrobić to samo – zmienić nawyki żywieniowe i zdrowo się odżywiać?

No cóż, dla nas też to trochę nudne. Wszędzie tylko te zdrowe nawyki żywieniowe i zdrowy styl życia. Pięć posiłków dziennie przez siedem dni w tygodniu, a do tego jakiś owoc, warzywko i rower, zamiast autobusu, jako sposób na dojazd do pracy. Rzeczywiście patrząc na to, jak często rozwiązania są tak oczywiste, można by pomyśleć, że pięć posiłków dziennie ma magiczne moce regenerujące nasz organizm…

 

I tak trochę jest.

Dlaczego? Dlatego, że zazwyczaj nasze trudności żywieniowe nie wynikają z wirusów, czy bakterii, a z naszych zaniedbań. Pracujemy coraz więcej, dbamy o dom, a do tego wszystkiego staramy się by nasze pociechy jadły zdrowo, wyrosły na fajnych ludzi i by niczego im nie brakowało. To wszystko sprawia, że zapominamy o tym, jak ważne jest jedzenie. Po prostu wpadamy w błędne koło – jemy źle, a przez to czujemy się źle, co w efekcie sprawia, że jeszcze gorzej jemy, bo nie chce nam się robić czegokolwiek, co nie jest konieczne. Łatwiej sięgnąć po cheeseburgera, niż zrobić porządną kolację.

 

Tak więc, gdy następnym razem uznasz regularne jedzenie i aktywny styl życia za banał, może warto zamiast tego pomyśleć o tym, dlaczego to zalecenie kolejny raz pojawia się w Twoim życiu. Często nawet nie doceniamy tego, na jak wiele rzeczy mają wpływ nasze nawyki. Przeczytaj też: Hashimoto – czy dieta ma znaczenie?

 

Opublikowano Dodaj komentarz

Hashimoto – czy dieta ma znaczenie?

Im więcej mówimy o naszym zdrowiu, tym częściej można usłyszeć o problemach związanych z tarczycą. Mimo tego, że można odnieść takie wrażenie, to choroby tego gruczołu nie są bardziej popularne w ostatnich latach, niż to miało miejsce kiedyś. Jednak dzisiaj można bardziej kompleksowo zajmować się profilaktyką, leczeniem i dbaniem o nasze zdrowie.

Jednak o co chodzi z tą tarczycą?
Z przodu naszej szyi, poniżej krtani znajduje się tarczyca. Kształtem przypomina motyla, zdrowa waży 30 gram. i odgrywa dużą rolę w naszym organizmie. Dlaczego? Ponieważ jest to organ odpowiedzialny za wydzielanie hormonów i procesy przemiany materii.

Czym grozi nieprawidłowe funkcjonowanie tarczycy?
A także bezsennością, nasilone pocenie, spadek a najczęściej wzrost wagi, kołataniem serca, rozregulowaniem układu trawienia, czy też wysuszeniem skóry. Czasami mogą wystąpić dusznościami, uczuciem ucisku, trudnościami w przełykaniu, które nie są spowodowane innymi przyczynami np. anginą.

Na szczęście dziś w Polsce nie rodzą się już dzieci z tą wadą, której przyczyną jest niedobór jodu w diecie ciężarnych. Co ciekawe, jak na razie kobiety w ciąży to jedyna część społeczeństwa, którą udało się przekonać do spożywania odpowiednich ilości jodu. Reszta społeczeństwa unika go w diecie.

Dlaczego to niedobór jodu sprawia, że tarczyca powiększa swoją objętość?
Jod jest niezbędnym składnikiem, który służy do wytwarzania hormonu, więc gdy zaczyna go brakować, tarczyca zwiększa swoją objętość, by za wszelką cenę wytworzyć hormony i spełnić zapotrzebowanie, co objawia się niedoczynnością. Jeżeli natomiast jest go za dużo, niestety nie zmniejsza swojej objętości, produkuje nadmiar hormonu i doprowadza do nadczynności.

Okej, więc co należy zmienić w diecie, gdy chcemy zadbać o swoją tarczycę?

Tutaj nie ma uniwersalnej – jednej recepty. Problemy z tarczycą są na tyle indywidualną kwestią, że najlepiej będzie, jeśli w oparciu o badania ułożysz swoją dietę z dietetykiem. Jednak możemy powiedzieć o najczęstszych zmianach, jakie należy wprowadzić do naszego trybu życia.

Po pierwsze zminimalizowanie zdrowych węglowodanów, do ilości niezbędnej do przetrwania. Przy niewłaściwej pracy tarczycy nie rozkładamy właściwie węglowodanów, przez co obciążamy układ pokarmowy, a najbardziej jelita. A choroby autoimmunologiczne, w tym problemy z tarczycą, są silnie związane z jelitami. Ignorowanie tego zalecenia może powodować nieszczelność jelit i stany zapalne, co jest ogromnym obciążeniem dla naszego organizmu i skutkuje innymi powikłaniami.

Po drugie wszelkie słodziki i cukry rafinowane. W tym także syrop glukozowo-fruktozowy.


Po czwarte ograniczamy kawę.

Po piąte ryby morskie i sól jodowaną zwiększamy przy niedoczynności i eliminujemy w nadczynności.

Po szóste bezwzględnie eliminujemy alkohol, słodycze i tłuszcze trans.

Jednak to nie koniec tej listy. Gdybyśmy chcieli bez badań, medycyny i dietetyków stworzyć dietę, która daje nam 100% pewności, że nie szkodzimy naszej tarczycy, musielibyśmy wyeliminować 70% produktów, jakie normalnie znajdziemy w naszej kuchni. Dlatego właśnie lepiej jest sprawdzać to, co czytamy w Internecie – zaufać specjalistom. Dzięki temu, na koniec dnia nie tylko dasz odpocząć swojej tarczycy, ale też będziesz jeść smacznie i nie poczujesz tego, że musisz unikać pewnych składników. Bo jedzenie ma sprawiać nam przyjemność!

Spodobał Ci się ten tekst? Przeczytaj o tym, czym są superfoods!

Opublikowano Dodaj komentarz

Superfood – Dlaczego sanepid uznał za trujące jagody chia poddane obróbce? Co kryje się za nową żywnością?

Im bardziej się rozwijamy, tym więcej produktów umiem przygotować do jedzenia. Kiedyś człowiek bazował na diecie podstawowej, dziś nazywanej paleo. Potem nauczyliśmy się tego, czym jest nietolerancja laktozy i poznaliśmy złe strony glutenu. Tak, jak te trzy przykłady są pewnymi obostrzeniami dietetycznymi, które określają, co możemy, a czego nie możemy jeść. Tak, co roku na naszym stołu pojawiają się nowości.

Kiedyś poznaliśmy przyprawy, inne sposoby przyrządzania mięs, pomarańcze i pozostałe owoce egzotyczne. Dzisiaj co roku na naszych stołach pojawia się coś nowego. Próbujemy glonów, które są zdrowe, smakujemy kuchni molekularnej, a obecnie na topie są jagody goi i nasiona chia. To podobno wyjątkowo zdrowe owoce, jednak czy na pewno? Czy musimy szukać tego, co zdrowe na innych kontynentach?

Przyjrzyjmy się bliżej temu zjawisku!
Pierwsze są jagody goja. Medycyna chińska mówi jasno, że ich właściwości są lekiem na wszystko. Mają w sobie dużo witamin (C i z grupy B), cynk, potas, selen, żelazo i antyutleniaczy. Są zdrowe, ale tylko wtedy, gdy jemy je na surowo – Do Polski przywożone są zazwyczaj suszone.

Naprzeciw nich, można postawić żurawinę, która swoim składem pro-zdrowotnym nie odbiega od jagód Goji, a nawet jest bogatsza w przyjazne nam składniki. Poza witaminami z grupy B i witaminą C znajdziesz w niej także witaminę A. Żurawina to bomba antyutleniaczy. A ponadto reguluje poziom cukru we krwi i działa ochronnie na wątrobę. Super! Wisienką, a w zasadzie żurawinką na torcie jest fakt, że w odróżnieniu od jagód goi żurawina zapobiega chorobom układu moczowego. Jest jeden warunek – żurawinę najlepiej jest jeść surową lub pić z niej sok. Jednak należy szukać żurawiny niesłodzonej, ma wytrawny smak, a wyglądem przypomina nadmuchany owoc. W dużej większości niestety dostępna jest suszona, słodzona żurawina. Niesłodzoną można dostać w sklepach ze zdrową żywnością.

Nasiona Chia, a siemię lniane
Szałwia meksykańska potrafi kosztować nawet 100 zł za kilogram. Zawiera kwasy omega-3, błonnik i zatrzymuje wodę. To pomaga, gdy uprawiamy sport, ale w codziennym odżywianiu nie jest wskazane. Natomiast siemię lniane zawiera przeciwutleniaczy ponad 100 razy więcej, co świetnie wpływa na gospodarkę hormonalną. Ponadto działa osłaniająco i regeneruje błonę przewodu pokarmowego. A jak dodamy do tego fakt, że kilogram siemia lnianego kosztuje 10 razy mniej za kilogram, to okazuje się, że nowy trend wygląda ładnie na zdjęciu jako składnik jednego z posiłków. Jednak to siemię lniane jest dla nas lepsze.

Podobnie jest w przypadku aloesu, spiruliny, chlorelli, agrestu indyjskiego, jarmużu, orzechów pekany, makadamia, czy miodu manuka. Każda z tych nowości ma swoje odpowiedniki, często lepsze dla nas, które od lat goszczą na naszych stołach. Jednak naszym celem nie jest namawianie do tego, by wracać do tego, co stare, polskie i sprawdzone. Eksperymentowanie z nowościami jest wskazane i jeżeli robimy to rozsądnie, to nikt nie może nam tego zabronić.

No właśnie, ważne, by zachować zdrowy rozsądek.
Jednak używanie jagód goi w jogurtach, nie wymaga tylko transportu owoców do Polski. Po burzliwych dyskusjach i badaniach, które od lat mają miejsce w Unii Europejskiej, jagody goji ze szkodliwych stały się bardziej dopuszczalne i im więcej wiemy, tym więcej wytycznych przekazuje GIS (Głowny Inspektoriat Saintarny). Przykładowo, jeżeli chcielibyśmy tworzyć jogurty z dodatkiem jagód goi, potrzebujemy indywidualnego zezwolenia i tylko wtedy można wykorzystywać ten produkt w posiłkach mlecznego pochodzenia z krótkim terminem ważności. Więc następnym razem, gdy będziesz jeść takie jogurty warto zapytać dostawcę o to, czy ma pewność, że tworzony przez niego posiłek jest zdrowy.